Komunikacja na „wariata”

Od września w mieście nie funkcjonuje miejska komunikacja. Przez lata „miejskie” autobusy cudem przewoziły mieszkańców. Wszystko skończyło się w ostatnich dniach sierpnia.

Do tej pory „miejska” komunikacja podzielona była na dwa elementy. Pierwszy z nich polegał na dowożeniu dzieci do szkół. Zgodnie z ustawą miasto musiało zorganizować dojazdy dzieci do placówek oświatowych oddalonych min. 2 kilometry z miejsca zamieszkania do szkoły. Na takie przewozy był organizowany przetarg i miasto płaciło przewoźnikowi za szkolny transport. Inaczej wyglądała organizacja przewozów dla mieszkańców. Lokalny przewoźnik, który świadczył także usługi dowożenia uczniów do szkół, obsługiwał linie komunikacji miejskiej. Obsługa tych linii od lat była deficytowa i nikogo to nie dziwiło. Wystarczyło tylko obserwować stan techniczny floty autobusowej. Tymczasowość i „jakoś to będzie” trwała przez lata, aż w świadomości kostrzyńskich urzędników ta „prowizorka” nabrała stałego charakteru. Przewoźnik permanentnie sygnalizował urzędnikom, że jest to nieopłacalne i prędzej czy później zrezygnuje z tej działalności. Niestety urząd miasta, z burmistrzem Kuntem na czele, sugestie przewoźnika traktował jako zwykłe „biadolenie”. Jakże musieli się zaskoczyć 25 sierpnia, gdy do magistratu wpłynęło oficjalne pismo dot. rezygnacji ze świadczenia usług komunikacyjnych na terenie Kostrzyna. Zapytaliśmy przewoźnika o powody tak nagłej decyzji. Jak się okazało, o swojej rezygnacji poinformował magistrat już w czerwcu, a konsternacja rozpoczęła się w chwili, gdy szkoły zaczęły się zgłaszać po bilety miesięczne. Właśnie wtedy poproszono firmę o oficjalną rezygnację. Dlaczego, pomimo wiedzy o rezygnacji z transportowych usług, nie ogłoszono przetargu już w lipcu? Najwidoczniej zamiast zająć się pracą w okresie wakacyjnym, urzędnicy woleli „tańczyć i śpiewać” na woodstockowej scenie. Ponadto przewoźnik zaprzeczył, że miasto składało jakiekolwiek obietnice o finansowym wsparciu, w celu zapewnienia komunikacji. W rozmowie potwierdził, że wystartowałby w takim przetargu i bez problemu świadczyłby takie usługi od 1 września. Mógłby nawet zmodernizować swoją flotę. W ten sposób zamiast kreować publiczny transport dla rencistów i emerytów, postanowiono mieszkańcom zorganizować „ścieżki zdrowia” z Warnik do Szumiłowa. Do tej pory autobusy na miejskich drogach traktowane były jako lokalny folklor. Większość pracujących mieszkańców posiada własne samochody i nie korzysta z transportu publicznego. Ta komunikacja była skierowana głównie do starszych osób lub mieszkańców nieposiadających samochodów, w celu dostanie się do szpitala lub urzędu miasta. Brak autobusów na przystankach wywołał fale irytacji i oburzenia wśród tej „najsłabszej” grupy mieszkańców, której burmistrz obiecał sprawny transport po przeniesieniu na drugi koniec miasta swojego Urzędu. Sprawa stała się medialna i na Graniczną 2 przyjechała nawet telewizja Narodowa. Widzowie TVP mieli okazję oglądać Panią naczelnik, która potwierdziła, że od lat był znany fakt, ze linie były nierentowne i przewoźnik miał ponadto problem z kierowcami. W kolejnym „kadrze” pojawił się burmistrz Andrzej Kunt, trzymający w ręce tajemniczą mapę. Prawdopodobnie scenariusz tego poranka w urzędzie miasta mógł wyglądać dość groteskowo:

  • Panie burmistrzu na naszym parkingu zaparkował wóz TVP Gorzów.

  • Doskonale, będę w telewizji!!!

  • Chcą drążyć temat nieistniejącej komunikacji miejskiej.

  • Nie można ich spławić?

  • Niestety nie, wiedzą, że jest Szef dziś w pracy.

  • Niedobrze. Pofatyguję się. Dajcie mi tylko jakiś gadżet.

  • Proszę wziąć mapę miasta z biurka, będzie dobrze wyglądała.

  • Widzę, że ma Pani głowę na karku...

  • Wychodząc z gabinetu padły słowa – Szefie to nie ta mapa, to mapa geodezyjna.

  • Nie szkodzi, telewizja czeka.

 

W popołudniowych wiadomościach burmistrz Andrzej Kunt faktycznie trzymał w rękach jakąś dziwną mapkę. W jakim celu? Trudno powiedzieć. Zakładamy, że chciał redaktorom z miasta wojewódzkiego udowodnić, że zna topografię swojego miasta. Na antenie burmistrz potwierdził, że zorganizuje przetarg na komunikację miejską. Jeśli nie będzie chętnych, to zorganizuje busa, który będzie dowoził mieszkańców m. in. do szpitala. Pomysł abstrakcyjny. Równie dobrze dr Kunt mógłby być kierowcą takiego busa. Burmistrz powiedział także, że jeśli nie będzie chętnych do organizacji przewozów, to powierzy misję miejskiej spółce.

W tych okolicznościach wrzesień nie należał do łatwych miesięcy dla urzędników odpowiedzialnych za zorganizowanie transportu drogowego w Kostrzynie. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że trzeba będzie zapłacić komuś za takie usługi. Postanowiono ogłosić przetarg do 120 tys. złotych (30 tys. Euro), do czasu zorganizowana kompleksowego przetargu na transport publiczny. Będzie to radykalna zmiana w dotychczasowej koncepcji, gdyż miasto Kostrzyn będzie teraz organizatorem publicznych przewozów. Oczywiście wiązać się to będzie z kosztami. Jak dobrze pójdzie, to od listopada pojawi się nowy przewoźnik, który będzie obsługiwał trzy linie komunikacyjne (trzy kursy w jedną stronę na każdej z nich i tyle samo powrotów) Różnica będzie polegała na tym, ze do tej pory miasto nie płaciło przewoźnikowi za takie usługi, a od listopada będzie mogło przeznaczyć na ten cel ok. 17 tysięcy miesięcznie. Prawdopodobnie za takie pieniądze znajdzie się bez problemu jakiś przewoźnik. Szkoda tylko, że dotychczasowy już sprzedał swoje autobusy i raczej nie wystartuje w ogłoszonym przetargu. Przez lata nie było pieniędzy na publiczny transport, a nagle do wiosny znalazło się ponad 120 tysięcy, a później za przyjemność zagospodarowania miejskich przystanków autobusowych zapłacimy kilkaset tysięcy złotych rocznie. Wszystko toczy się w pośpiechu i nikt nie ma jasnej koncepcji na miejską komunikację. Na szczęście za rok wybory, a to czas cudów.

 

Bartosz Gajewski

 

Dodaj komentarz