Kresowianie na terenach swoich przodków

Tradycyjnie w lipcu grupa Klubu Przyjaciół Lwowa i Kresów Południowo – Wschodnich uczestniczyła w wycieczce po dawnych terenach naszych przodków. W tym roku w dniach 16 – 21 lipca zwiedzaliśmy tereny wokół Dużej Obwodnicy Bieszczadzkiej, Sambor i Lwów na Ukrainie, Bardejów na Słowacji i w drodze powrotnej Kraków. Zakwaterowani byliśmy cztery dni w Polańczyku nad Jeziorem Solinskim i jeden dzień w Krakowie. Autokarowe wycieczki są męczące, ale obecnie jazda drogami szybkiego ruchu nie przysparza takich trudności jak dawniej. Wyjechaliśmy z Kostrzyna o godz 5 rano, a już o godz 16. 30 bylismy na miejscu w Polańczyku. Polańczyk, ładnie położona miejscowość nad jeziorem Solinskim zamieszkała przez 850 mieszkańców wcale nie wygląda na wieś. Wszędzie sanatoria, hotele, pensjonaty, przy drodze sklepiki, kramy, knajpki i piwialnie. Co kawałek knajpka z nazwą "pod Zakapiorem", którzy niestety są już na wymarciu.

Dzień drugi. Po śniadaniu przejazd trasą ,,Dużej Obwodnicy Bieszczadzkiej". Po kilku kilometrach zatrzymujemy się w niewielkiej wsi Hoczew, w której zwiedzamy galerię bieszczadzkiego artysty, rzeżbiarza, malarza, grafika, poety i miłośnika Bieszczadów - Zdzisława Pękalskiego. Na niewielkim podwórzu stoi kilkanaście rzeżb, natomiast w piwnicznej izbie zgromadzona jest duża ilośc prac artysty. Żona artysty znakomicie opowiada o pracach męża wtrącając wątki historyczne Bieszczadów, mąż obecnie jest poważnie chory i nie może uczestniczyć w pokazach swoich prac. Opowieści można słuchać godzinami. W tej małej Hoczwi w 1770 r. urodził się Jacek Hrabia Fredro, ojciec Aleksandra Fredry.

Jedziemy dalej, mijamy Baligród, wieś z dawnym miejskim charakterem zamieszkała obecnie przez 1338 mieszkańców. Miejsce słynne z walk z bandami UPA. Ztrzymujemy się w Jabłonkach kilka kilometrów za Baligrodem w miejscu, w którym został śmiertelnie ranny w dniu 28 marca 1947 r. kontrowersyjny polski generał Karol Świerczewski. W czasch komunistycznych postawiono tutaj Pomnik i Muzeum Karola Świerczewskiego. Po zmianach politycznych, Muzeum zlikwidowano w 1990 r., natomiast Pomnik rozebrano w 2018 r. Karol Świerczewski urodził się w Warszawie, ale podczas wojny polsko – bolszewickiej walczył przeciwko oddziałom Wojska Polskiego. Następnym przystankiem jest wieś Cisna obecnie zamieszkała przez 457 osób. Przed wojną ludna wieś, w której w 1952 r. pozostało tylko około 30 rodzin. W Cisnej odwiedzamy kultowy Bar Siekierezada. Ściany baru ozdobione licznymi siekierami i łańcuchami, a także dziełami znanych bieszczadzkich artystów, knajpa ma swój urok, ale po sezonie, kiedy przestają przychodzić tłumy. Teraz w Cisnej mnóstwo turystów, wszystkie knajpki zapełnione, wszędzie tłok. Jedziemy serpentynami, mijamy niewielką turystyczną wieś Wetlina, co chwilę piękne widoki na Połoninę Wetlińską, wspaniałe góry, których wierzchołki porośnięte są trawami. Kilka kilometrów dalej malutka wioska Brzegi Górne, z której prowadzi czerwony szlak do kultowego schroniska Hatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej. Kawałek dalej zatrzymujemy sie na parkingu na Przełęczy Wyżniańskiej, na wysokości 856 m npm. Robimy krótki spacerek do Bacówki pod Małą Rawką. Bacówka leży na wysokości 914 m npm., mamy do przejścia 1,3 km i podchodzimy do góry 58 m. Po drodze podziwiamy widoki gór, pozbawione lasu szczyty Połoniny Caryńskiej, w oddali najwyższy szczyt Bieszczadów Tarnicę 1346 m npm. i dalej Połoninę Bukowską. W Bacówce serwują smaczne naleśniki z dużą ilością jagód, ci którzy jedli są pełni zachwytu. Jedziemy przez Ustrzyki Górne, Lutowiska w kierunku Polańczyka. Ustrzyki Górne, turystyczna wioska, miejsce wypadowe na Tarnicę i Połoninę Caryńską. Zatrzymujemy się dopiero na parkingu przy zaporze w Solinie, w planie zwiedzanie zapory, ostatni punkt programu dzisiejszego dnia. Bywałem kiedyś w Bieszczadach wielokrotnie i teraz konsternacja. Nie wiem czy znalazłem się na deptaku w Kołobrzegu, czy Świnoujściu. Przed zaporą długi rząd straganów i kramów, a na zaporze jak na Moście Karola. Nie ma już uroku dawnych dzikich Bieszczadów.

Dzien trzeci. Jedziemy na Ukrainę, podstawowe pytanie, jak długo potrzymają nas na granicy. Wyjeżdżamy już o 6. 30, granicę przekraczamy w Krościenku oddalonym od Ustrzyk Dolnych o 10 km. Krościenko, ciekawa wioska zamieszkała przez sporą grupę potomków greckich uchodżców politycznych zasiedlonych tutaj w 1952 r. Po drodze do Krościenka łany barszczu Sosnowskiego. Na granicy stoimy 2 godziny, nieżle. Pierwszym miejscem gdzie się zatrzymujemy jest 36 -tysięczne miasto Sambor w którym mieszka około 1200 Polaków. W Samborze spotykamy się z Polakami Towarzystwa Kultury Polskiej, którego Prezesem jest miła i sympatyczna Pani Maria Ziembowicz. Rodacy pięknie nas przyjęli, przy kawce, herbatce, różnego rodzaju wypiekach, wymienialiśmy się doświadczeniami. Z Samora szybko do Lwowa, czasu mało, a program obfity. We Lwowie z przewodniczką Panią Oksaną zwiedzamy najciekawsze zabytki miasta. Niestety przewodniczka nie miała mikrofonu co przy dużej grupie nie wszyscy słyszą co mówi Pani przewodniczka. Zwiedzamy m.in. Grekokatolicki Kościół św. Piotra i Pawła, Katedrę Łacińską, Katedrę Ormiańską, Rynek, Plac Mickiewicza z pomnikiem naszego wieszcza, Operę Lwowską, Cmentarz Łyczakowski. Naturalnie, musieliśmy wygospodarować też czas na obiad i zakupy. Obiad był smaczny i sprawnie podany, zakupy takie, żeby nie przekroczyć dozwolonych ilości papierosów i alkoholu, wiemy co celnicy potrafią na granicy. Zauważyliśmy, że, przez rok czasu od naszego ostatniego pobytu we Lwowie widać zmieny, coraz więcej zabytkowych budynków jest odrestaurowywanych. W drodze powrotnej od Sambora do granicy jechaliśmy już póżnym wieczorem. Zaskoczeniem dla nas był kompletny brak oświetlenia w mijanych wioskach, a w domach tylko gdzieniegdzie paliły sie słabe światła. Teraz jeszcze tylko granica. Pamiętając poprzedni rok przygotowani jesteśmy na najgorsze. Każdy ma solidną wałówę na wypadek gdyby trzeba było czekać kilka godzin. Tym razem zaskoczenie, już po chwili uśmiechnięty celnik ukraiński zbiera paszporty, po niedługim czasie jesteśmy na stronie polskiej, polski celnik pobieżnie sprawdza autobus i po 55 minutach jesteśmy wolni. Przewodnik mówi, że pobilismy rekord w szybkości odprawy celnej.

Dzień czwarty. Dzisiaj dzien relaksowy, Mamy rejs statkiem po jeziorze Solinskim, a po obiedzie spacery po Polańczyku. Jezioro Solińskie ma powierzchnię 22 km², długość lini brzegowej 166 km, maksymalna głębokość 60 m przy zaporze, wysokosc zapory 82 m, długość 664 m. Wypływamy z przystani po wschodniej stronie Cypla Polańczyka. W godzinnym rejsie płyniemy wzdłuż wschodniego brzegu do zapory, od Soliny wzdłuż zachodniego brzegu jeziora i powrót na Cypel Polańczyka. Niewielkie kąpieliska, na przystaniach kajaki i rowery wodne, wszędzie mnóstwo turystow. Po południu spacerek, mozna wybrać się na piwo, wieczorem można iść na potańcówkę do knajpki przy deptaku.

Dzień piąty. Wyjeżdżamy z Polańczyka, przez Bardejów na Słowacji jedziemy do Krakowa, gdzie zatrzymujemy sie w Hotelu Perła w dzielnicy Swoszowice. Do Bardejowa jedziemy przez dzikie jeszcze tereny Beskidu Niskiego, Duklę i Krempną, w okolicach której trafimy na wiele zabytkowych łemkowskich cerkwi min. w Krempnej, Kotaniu Swiątkowej Małej, Swiątkowej Wielkiej, Chyrowej, Olchowcu, Polanach, Myscowcu czy Desznicy, a także pozostałości po dawnych mieszkańcach tych wyludnionych ziem. Bardejów, piękne nieduże, 33,5 tys. mieszkańców słowackie miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Krótki spacer po bardejowskim Rynku ze wspaniałą bazyliką św. Idziego, Ratuszem i zabytkowymi domkami. Trudno zrobić ładne zdjęcia, bo albo przeszkadzają stragany, albo rusztowania. Niektórzy koniecznie muszą wypić bardejowskie piwo. Idziemy kilkaset metrów do bardejowskich term. Za 6 euro od głowy fundujemy sobie dwugodzinne kąpiele w leczniczych bardejowskich basenach z ciepłą wodą, większym o temperaturze 32 stopnie C., i mniejszym pełnym bąbelków o temperaturze 36 stopni C. Po kąpielach odmłodziło nas o kilka lat.

Dzień szósty. Już ostatni dzień wycieczki. Pakujemy bagaże do autobusu i jedziemy do centrum Krakowa. Autobus parkujemy na parkingu pod Wawelem i robimy spacer na Rynek Starego Miasta, Sukiennice i Wawal z zewnątrz. Jak zwykle pełno turystów, a duże piwo na Rynku już po 17 zł. Po południu powrót do domu, po drodze zatrzymujemy sie w niedużym barze przy drodze. Serwowali bardzo dobre dania, szczególnie golonkę, większośc z nas opychała się właśnie tym posiłkiem.

Niezapomniane wrażenia. Podziękowania dla Przewodniczącego Klubu Pana Józefa Żarskiego za werwę i perfekcyjność w organizowaniu udanych wycieczek, podziękowania dla pilota wycieczki Pana Witolda Jacka Kędziory oraz kierowców Piotra Dębskiego i Mirosława Wieliczko za stuprocentowe wywiązanie się ze swoich obowiązków.

 

Andrzej Dudkiewicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz