Czy można traktować miejskie instytucje jak „przechowalnie” dla radnych, którzy nie chcą lub nie potrafią znaleźć normalnej pracy. Oczywiście, że można. Pod warunkiem , że jesteś pomazańcem burmistrza, z rodziną piastującą najwyższe stanowiska w kostrzyńskim urzędzie miasta.
W czasach panującego hejtu i politycznych podziałów wypadałoby opisywać wyłącznie zawody sportowe i przedszkolne teatrzyki. Niestety w okolicznościach, które łamią zasady zdrowej samorządności i cofają europejskie standardy do krajów „bananowych”, można zrobić wyjątek. Zazwyczaj w niewielkim miasteczku powinny obowiązywać jakieś podstawowe normy. Nie wypada aby burmistrz zatrudniał swoją najbliższą rodzinę w podległym sobie urzędzie lub instytucjach. Każdy to rozumie i mało kto wyobraża sobie podobne praktyki. Kostrzyn zaczyna być na mapie polskich samorządów niechlubnym wyjątkiem. Po piętnastu latach administrowania miastem Kostrzyn nad Odrą, burmistrz Andrzej Kunt podjął próbę modyfikacji samorządowych standardów. Nie będziemy koncentrować się na konotacjach rodzinnych szeregowych radnych i urzędników pracujących w samorządowej administracji. Musielibyśmy publikować drzewka genealogiczne. Od listopada jesteśmy miejscowością, w której prawie cała rodzina sekretarza miasta pracuje na koszt kostrzyńskiego podatnika. Najbardziej irytuje, gdy radny KWW Andrzeja Kunta i jednocześnie syn sekretarza, znajduje pracę w jednostce organizacyjnej miasta Kostrzyn nad Odrą - bez adekwatnego wykształcenia i doświadczenia. Trudno uwierzyć, że w mieście praktycznie z zerowym bezrobociem, w którym każdy kto posiada dwie ręce i przynajmniej jedną nogę bez problemu znajdzie pracę, praktyki nepotyzmu rozkwitną jak japońskie sady drzewek owocowych. Z początkiem listopada radny Bartłomiej przez pół roku będzie żył na koszt podatnika w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji. Czym będzie się zajmował? Prawdopodobnie kontaktem z mediami, public relation i redagowaniem tekstów. Równie dobrze mógłby być instruktorem golfa. W zeszłym roku radny zarobił ponad 21 tysięcy złotych pracując dla fundacji, która praktycznie w całości swój dochód uzyskiwała z budżetu miasta. Od stycznia, pomimo miejskiej „kroplówki” przestała funkcjonować, a radny stracił swoje źródło dochodów. Bardzo łatwo odzwyczaić się od normalnej pracy i uzależnić się od życia na koszt podatnika. Szkoda tylko, że burmistrz z tak pięknym dorobkiem, kilka lat przed emeryturą, akceptuje takie zjawiska. Niestety wszystko wskazuje na to, że to, co w normalnych samorządach cuchnie i odpycha, u nas pachnie i przyciąga.
Bartosz Gajewski