Po wprowadzeniu kilka lat temu tzw. „rewolucji śmieciowej”, odpowiedzialność na politykę gospodarki komunalnej spadła na polskie samorządy. Dzięki czemu wójtowie, burmistrzowie i prezydenci polskich miast mają satysfakcję być wizjonerami w sposobie zagospodarowania odpadów komunalnych i dbaniu o nasze środowisko naturalne.
Pod kątem odpadów, mieszkańcy Kostrzyna nad Odrą dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza to ludzie, którzy segregują odpady komunalne. Drugą grupę tworzą mieszkańcy odporni na argumenty o konieczności segregacji odpadów. Ludzie zatroskani o środowisko płacą 15 złotych miesięcznie. Dla obojętnych cena wynosi 25 złotych. Burmistrz powołał specjalną komórkę organizacyjną, która czuwa nad naszymi odpadami komunalnymi wraz z kontrolą poziomu segregacji. Teoretycznie zarządy spółdzielni mieszkaniowych, wspólnot i gospodarstw jednorodzinnych określają liczbę osób zamieszkujących daną nieruchomość wraz z ich deklaracją o segregacji. Mnożąc liczbę mieszkańców wraz z ich wolą, otrzymuje się łączną kwotę, która musi wystarczyć na wywóz odpadów z miasta wraz z całą obsługą administracyjną. Z chwilą wyliczenia kosztów mieszkańcy mają wątpliwą przyjemność w ich całkowitym pokryciu. Od tego roku służby burmistrza „wzięły się do roboty” i zaczęły weryfikować deklaracje wspólnot mieszkaniowych z realną zawartością śmietnika. Po prostu pracownicy miejskiej spółki robią zdjęcia pojemnikom, w których widać surowce wtórne, a zgodnie z deklaracją o segregacji, nie powinno ich tam być. Na przełomie roku zarządy wspólnot ulicy Osiedlowej otrzymały od burmistrza Kunta pisma, z których wynika, że są oszustami i fałszywie zadeklarowały wolę swoich mieszkańców. Uczciwych ludzi sytuacja strasznie zirytowała. Okazało się, że dostęp do wspólnego śmietnika mają zarówno wspólnoty, które zadeklarowały segregację, jak również te, które zadeklarowały, że nie segregują. W lepszej sytuacji są spółdzielnie mieszkaniowe na terenie miasta. Prezesi zadeklarowali, że wszyscy mieszkańcy segregują i płacą po 15 złotych. W rzeczywistości segreguje niewielka część lokatorów – i co z tego? Zapewne znaczna część największej spółdzielni mieszkaniowej, której prezesem jest przewodniczący Rady Miasta, nawet nie jest świadoma, że zgodnie z deklaracją muszą segregować odpady. Poza tym, jak się jest w komitecie wyborczym doktora Kunta, to kwestią śmieci nie trzeba się zanadto przejmować. Gorzej mają wspólnoty mieszkaniowe i gospodarstwa jednorodzinne, którym burmistrz Kunt będzie „wchodził do śmietnika” i obdarowywał karami administracyjnymi. W tym roku mieszkańcy muszą się już przyzwyczajać do kolejnych podwyżek za wywóz śmieci. Na szczęście nie jesteśmy wyjątkiem na mapie Polski, w którym nikt nie ma pomysłu na mądre zagospodarowanie odpadów komunalnych.