29 stycznia o godzinie 14 okazało się jakich pieniędzy Miejskie Zakłady Komunalne oczekują za dwa lata wywożenia odpadów komunalnych i prowadzenia Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych. Na drugi dzień burmistrz postanowił unieważnić ten przetarg.
Z chwilą zakończenia procedury przetargowej okazało się, że zainteresowana przetargiem na odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości zamieszkałych oraz organizację i prowadzenie Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych na terenie miasta Kostrzyn nad Odrą jest tylko miejska spółka. Kostrzyńska firma koszt usługi wyliczyła na ponad 10,5 miliona złotych w okresie 25 miesięcznym. Miasto w dwuletnim budżecie określiło ten wydatek na około 7 milionów złotych. Problem w tym, że burmistrz Kunt nie może „dołożyć” do wywozu odpadów komunalnych z innych wydatków budżetowych. Po tzw. „rewolucji śmieciowej” z 2013 system ma być finansowany wyłącznie z dedykowanych opłat uiszczanych przez mieszkańców. Jakie jest rozwiązanie? W pierwszym wariancie radni burmistrza mogą w każdej chwili zdecydować o podwyższeniu opłat za śmieci. Drugi wariant to zmuszenie MZK do nowej kalkulacji, która usatysfakcjonuje burmistrza. Niestety w najbliższym czasie nie ma wyborów samorządowych i drugi wariant jest raczej wykluczony. W tym przypadku miejska spółka musiałaby publicznie stwierdzić, że jej oferty są z „kapelusza” - plus-minus trzy miliony złotych. Nowy przetarg zostanie rozstrzygnięty 9 marca.
Jaki jest siedmioletni efekt pracy burmistrza Andrzeja Kunta w zakresie kampanii edukacyjnych mieszkańców zachęcających do segregacji odpadów komunalnych? Delikatnie mówiąc efekty są żenujące. Średnia ilość odpadów w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest paradoksalnie zawyżona, co bezpośrednio wpływa na koszty wywozu i zagospodarowania odpady. Siedem lat po „reformie śmieciowej”, pomimo ogromnych instrumentów danym samorządowcom, w Kostrzynie praktycznie nic się nie zmieniło.
Rewolucja 2020! Koniec roku 2019 i początek 2020 to intensywny czas karania mieszkańców za efekty segregacji z wykorzystaniem odpowiedzialności grupowej. Miasto wysyła do wspólnot mieszkaniowych i spółdzielni (w tym Moreny) postanowienia administracyjne, po których dostarczane są decyzje o zmianie opłaty na „niesegregowane”. Pracownicy MZK wykonują zdjęcia „surowców wtórnych” odnalezionych w pojemnikach na odpady „zmieszane”. Na podstawie tych dowodów burmistrz Kunt nakłada „kary” na swoich mieszkańców. W przeciwieństwie do normalnych wspólnot samorządowych nie ma miejsce na perswazję, edukację, rozmowy i motywowanie do trudu segregacji odpadów komunalnych na terenie miasta. Kostrzyński chirurg, zamiast leczyć, postanowił od razu „wycinać”. Jak na złość nikt w mieście nie pomyślał o regulaminie, który określałby jakie śmieci kwalifikują się do segregowania, a jakie nie oraz na czym ma polegać cała procedura, która miałaby to określać. Teoretycznie nawet aktywista Greenpeace z obsesją na punkcie segregacji odpadów może paść ofiarą burmistrza w tej kwestii. Nieprzeszkoleni pracownicy spółki komunalnej mogą w każdym śmietniku z łatwością znaleźć np. 1 cm³ surowca wtórnego w odpadach „niesegregowanych” albo nie odróżnić surowca zanieczyszczonego od czystego itp. Doszliśmy do sytuacji, w której nieobiektywną decyzję kto segreguje, a kto nie, podejmują wyłącznie pracownicy MZK, spółki należącej do burmistrza.
Na pewno ekonomicznie miasto na takich praktykach zyska. Jeśli burmistrz udowodni, że np. 5 tysięcy osób „oszukuje” gminę i źle zadeklarowało segregację, to z chwilą stwierdzenia nieprawidłowości będą musieli zamiast 15 złotych płacić 25. Od stycznia do grudnia 2020 Andrzej Kunt w ten sposób może „zarobić” 600 tysięcy złotych. Jak udowodni, że nie segreguje 10 tysięcy mieszkańców, to wystarczy środków, aby dopłacić MZK do przetargu na wywóz odpadów.